
kOBYL3WSKi
.poezJA
KSIĘGA PSA
CICHA AMERYKA
piosenka o psie
kiedy więc już dogasał żar
chodziłem po ulicach
i nic
a nocą biega duży pies
ma kły
i pulsujące serce Caroline
kiedy więc już dogasał żar
chodziłem po ulicach
i co
zrabowano sad
przypadkiem ja też
miałem dziurę
i od wiśni ręce
więc chodziłem po ulicach i nic
a nocą biega duży pies
niechcący potrząsa niebem
więc myśliwi w Phoenix
już się niecierpliwią
ja też
zamówiłem brandy Daisy
i mgławicę lir
a kelner drżał w rytm szkła
niechcący zrzuciłem płaszcz
w gazetach pisali
to nocą biega duży pies
ma kły
i błyszczący warkocz
Bereniki
piosenka o fiszbinowej canoe
przyjdź mała Lou do mnie na strych
będzie fajnie
pośród tego kurzu mam łódź
przyjdź.
nie zapomnij wziąć harf
wczoraj był u mnie pan policjant ze złotą gwiazdą
pytał o tę fiszbinową canoe
milczałem
ciche dni już ustały
do miasta przyjechał John
z całym tym majdanem
wiesz
pytałem
jak ty to robisz John
ale on już spał z jakąś małą jak ty
przyjdź mała Lou do mnie na strych
będzie fajnie
pośród tego kurzu mam łódź
przyjdź
nie zapomnij wziąć harf
popłyniemy fiszbinową canoe
popłyniemy do Billa w Kentucky co ma ul
i królową wielką jak niejeden stan
popłyniemy do Betty po żywicę i smołę
i do Paula na mecz
przyjdź mała Lou do mnie na strych
będzie fajnie
pośród tego kurzu mam łódź
przyjdź
nie przynoś tu tych szczyn
tych soutterain
puszczę jazz
będziemy falować jak bawełna
i pokażę ci jak poluje się na pszczoły
tymczasem wiatr wieje w stronę Tennessee
więc
otworzyłem już okiennice
szybko
nim przyjdą koroner i pan policjant
ze złotą gwiazdą
piosenka o Winchester
najdroższa Winchester
sama pośród innych strzelb
a gdybyś tylko dotknąć chciał
najdroższą Winchester
będzie drżeć
jak te poranki w Cincinnati
najdroższa Winchester
gdzie twoja krew
gdzie twojedzieci i trofea
już otwierają polowania
Winchester
a ona płacze w środku
jak ten śnieg
o świcie
wyruszyli Billy Bough
ze swoim długim Remington
czarny Ed
ze starym Lancaster
i jeszcze John i OliverFranky Bad
i wziąłem ja też swoją piękną Winchester
a ona płacze w środku
lasu
płoszy sarny
BALLADY I PERSYFLAŻE
warsztat na rozdrożu
drżałem
drżałem cały jak podczas czytania
tych poetów zbuntowanych
przeklętych
ale się nieco uspokoiłem
bo to przecież tylko film akcji był
pamiętaj
wszystkie drogi prowadzą do nieba
mówił Alan pomocnik lakiernika
więc drżałem
miałem ręce zimne od coli
tłuste dłonie
główny bohater chodził zamyślony
jakby coś przeczuwał
wtem pod warsztat podjechał z piskiem
wiśniowy Chevrolet Impala
rocznik 66
pełen czarnoskórych gangsterów i broni
więc rozpętało się istne piekło
jako pierwszy zginął John
który uważał że życie nie ma sensu
potem Jessica Samanta Gregory …
Alan pomocnik lakiernika
wyszeptał jeszcze ostatkiem
pamiętaj
wszystkie drogi prowadzą do nieba
mój amerykański ptaszek
odkąd pamiętam
zawsze fascynowały mnie
te twoje bujne i rozkołysane strofy
Henryku
pełne dziwek piwa i koni
i to że nigdy nie uważałeś się za lepszego
ani szlachetniejszego od innych
byłeś po prostu swój chłop
patrząc na to z dłuższej perspektywy
wydaje się to straszliwie nudne
piwo wino dziwki
wódka dziwki kurwy
piwo piwo golenie konie
ponadto
zawsze intrygował mnie fakt
po jaką cholerę ktoś taki jak ty
pisze wiersze
przecież doskonale wiemy
że poezja to jeden wielki pic na wodę
podobnie jak niektóre bary muzea czy kościoły
gdybyś dziś żył
przyjechałbym tam
do tego twojego syfiastego San Pedro
i zapytałbym cię wprost
dlaczego nie poprzestałeś na piciu i grzebaniu
po jakiego czorta skrobałeś jeszcze
te swoje przydługie kawałki
skądinąd miejscami niezłe
tymczasem
znów śnił mi się jakiś niebieski ptaszek
z podciętymi skrzydłami
który próbował wznieść się
nad całym tym syfiastym Los Angeles
i szybować w stronę wschodzącego słońca
albo jakoś tak
na tropie mistrza
mieszkaliśmy wówczas na bazarze
i wiedzieliśmy dobrze co znaczy made in China
było tego na tony
różnokolorowe wachlarze
zegarki
parasolki
to był nasz złoty wiek
gdy pojawił się w deszczu
okryty brezentową płachtą
wydawało nam się że śnimy
wyruszyliśmy za nim
w popękanych łodziach
wiosłując pałeczkami
powiedziałaś wtedy
zrób chociaż zdjęcie tęczy
oczy wszystkich zwrócone były w stronę kamer
to tam ponoć widziano go po raz ostatni
jak chodził po niebie gołymi stopami
krople potu zaprowadziły nas gdzie indziej
nad opuszczone stadiony
szliśmy wzdłuż wyblakłych linii
po wysokiej do kolan murawie
ostrożnie
mówiłaś
chcę mieć jego koszulkę
kiedy weszliśmy do szatni
nie było już nikogo
tylko jakiś bezpański pies
włóczył się bez celu
do Jonasza
w owym czasie
kiedy leżałem nad Vistulą
obserwując motyle
ktoś (może zdawało mi się tylko)
skierował do mnie te oto słowa
weź swoje wiersze i idź
do Stalinogrodu
i okolicznych miast i miasteczek
i głoś i napominaj
szczególnie tych upadłych
i przeklętych poetów.
A kiedy to usłyszałem
zrobiłem tak jak Ty Jonaszu
wsiadłem do pociągu
uiściłem należną opłatę
i pojechałem na Hel i dalej
na północ przez Mare Balticum
byle dalej od tego głosu
od tych zgniłych poetów i wierszy
potem jak wiesz
nastała wielka burza
spałem twardo we wnętrzu okrętu
rzucano losy
i wyrzucono mnie za burtę
po czym połknęła mnie wielka ryba
we wnętrznościach której jestem już
77 dni i nocy
ale nikt nie przychodzi mi z pomocą
dlatego piszę do Ciebie Jonaszu
ten wiersz
jeżeli tylko mnie słyszysz
to powiedz Panu
żeby przyszedł wreszcie
i mnie uwolnił
bo ciemno tu i zimno
i powiedz mu jeszcze
że ludzie dzisiaj nie czytają wierszy
tym bardziej poeci
(co najwyżej swoje)
a tak poza tym
to ludzie potrzebują raczej
nowych technologii
autostrad
świętego spokoju…
tymczasem
wciąż siedzę
we wnętrzu
wielkiej ryby
i piszę ten wiersz
Jonasz znaczy gołąb
dziewczynka z zapałkami, cover story
dziewczynka z zapałkami
boso przebiega przez zaśnieżone aleje
i lustra
póki co nie sprzedaje
buduje w piwnicy domek
gdzie czeka do wiosny
śni czarnego kota z fajką
studiuje historię zapałek od początku
czyta: w 508 roku w Chinach wynaleziono
pierwsze zapałki zwane „ognistym patykiem”
składały się one z patyka sosnowego
i główki siarki …
nocami chodzi do lasu
słuchać epitalamium
starannie ostrzy swój labrys
zdziera korę i struga
otwiera sklep z zapałkami
idzie jej marnie ale żyje
ludzie wciąż biegną na bal
i do innych sklepów
wielkopowierzchniowych
kupują zapalniczki
latarki
kuchenki gazowe
z automatycznymi zapalarkami w pokrętle
lasery et cetera
jeszcze tu przyjdą myśli sobie
leżąc w swoim zapałczanym łóżeczku
w wolnych chwilach
uprawia skijoring
buduje zamki i mosty
a potem out of the blue
oblewa się benzyną i podpala
wyskakuje z okna statku krzycząc
w niebogłosy lecz
nikt jej nie słyszy
znów budzi się na zaśnieżonej ulicy
bosa
z gołą główką
w jednej ręce trzyma
czerwony fartuszek
w drugiej ostatnią
zapałkę
martwa natura z kobietą i psem
znów biegnę za psem
pod gwiazdami
nic o imionach
żadnych powtórzeń
tylko ten rwany rytm
którego dopiero się uczę
wyglądasz
tam stoi chińska waza
a tutaj pęka skóra
coraz szybciej
wypadają włosy
chciałbym móc to
zatrzymać
chociaż do jutra
chociaż wiem
że to niemożliwe
a zatem
pies ściąga obrus i szarpie
rozlewa na podłogę wino
chwyta coś drobnego
biegnę za nim co sił
w nogach
w płucach
za nami pusty
stół
TRYPTYK TEOLOGICZNY
szare
o szarym
świcie
budzę się
szarym
mydłem
myję się
w szare
od kurzu
ubieram się
spoglądam
na wierzby
i grusze…
na szarym
papierze
piszę
szary
wiersz
dla szarych
sióstr
i ołowianych
braci
jem
szare
popijam
siedząc
na szarym
końcu
pośród
szarych
eminencji
ojciec
znów chciałbym
porozmawiać
z moim starym
przebrzmiałym
ojcem
tak po prostu
otwarcie
o pogodzie
o sezonie
grzewczym
o cenach żywca…
mówię do niego
ale on nie słyszy
nawet kiedy
krzyczę
ty skończony
durniu
może mógłbym
napisać
do niego
jakiś list
w stylu
drogi ojcze
kiedy ostatnio
myliśmy razem
groby…
albo
tato
śniło mi się
że byłeś wielką
śpiewającą orką…
ale to chyba
bez sensu
stoję więc
przed moim
szarym
przebrzmiałym
ojcem
w milczeniu
patrzę na jego
spękane usta
i gołębie włosy
na jego odstające
owłosione uszy
które nagle
zaczynają rosnąć
i rosną
do niebotycznych
rozmiarów
a mój ojciec
macha nimi
wściekle
i odlatuje
w siną dal
krzycząc
jeszcze coś
do mnie…
tym razem
ja go nie słyszę
architekt
dzisiaj
przypadkiem
widziałem
naszego
znanego
architekta
z długą
gęstą
brodą
w eleganckich
okularach
szanowanego
architekta
w wielkim
czarnym
automobilu…
wyraźnie
spieszył się…
jego
stylowy
loft
znany jest
w całym
miasteczku
jego
budowle
znane są
na całym
świecie…
to prawda
trochę mu
zazdroszczę
poeta przy
architekcie
jest jak
mysz
przy wielkim
ognistym
smoku…
w nocy
jak to
zwykle
śniła
mi się
mała
zagłada…
przerażeni
ludzie
rwali włosy
z głów
i krzyczeli coś
wniebogłosy …
pod stertami
gruzu
szanowny
architekt
wzywał
pomocy…
jego
długa
gęsta
broda
płonę
MISTYKA POLSKA
mistyka dla ubogich
znów męczysz mnie
ledwie słońce
zaszło
mistyko
stoisz u bram
wiersza
i kołaczesz
jak pierwszy lepszy
żebrak
choć przecież
dobrze wiesz
że oddałbym ci
złamany grosz
nawet ten wiersz
pisany gdzieś
w szarym kącie
przy pulsującym
świetle latarki
i wszystko
czego byś sobie
tylko zażyczyła…
tymczasem kiedy
zapalam górne
światło
znikasz nagle
więc jak
opisać Cię mam
jak opowiedzieć
mam Ciebie
kolegom
i bliskim
żeby nie wyjść
na durnia…
a w zasadzie
co mi tam
mistyko
niech sobie myślą
wchodzę w twoją
ciemną noc
bez zmysłów
oddaje ci się
mimowolnie
cały
bez reszty
i tak płoniemy
razem
aż do
bladego
świtu…
czego nie da się
opisać
słowami
co najwyżej
popiołem
rozgrzanym
do czerwoności
węglem
mistyka w ogniu
mistyko
gdybyś jednak
zmieniła zdanie
to wiedz
że wciąż czekam
na ciebie tu
w tym twardym
wierszu
znów kopię…
to prawda
że czasem
udaje niedostępnego
albo wyglądam tak
jakby na niczym mi
nie zależało
ale przecież
dobrze wiesz
że to tylko
taka mistyczna
gra wstępna…
tak wiem
że słowa nie mają
ostatecznie
takiego znaczenia
jak nam się wydaje
ani te wszystkie
wydumane
epitety i metafory
i że liczy się
przecież to
co jest
tu i teraz
między nami
ten szelest i blask
skóra przy skórze
przecieranie oczu
ze zdumienia
na widok
tych wszystkich
rajskich drzew
i owoców
które pospiesznie
zrywamy i chowamy
gdzie tylko się da
pod palto
za pazuchę
do toreb
i plecaków…
myśląc
że uda nam się
zostawić coś
na później
mistyka i grzebień
nigdy nie byłem
w Berlinie
ani w Amsterdamie
co dopiero Wenecja…
ciągle tu przy tobie
mistyko
na miejscu
od szarego świtu
czeszę twoje
długie i gęste włosy
prasuję
prześcieradła
i obrusy
ceruję bieliznę
gotuję
majsterkuję
urządzam…
od czasu do czasu
jakiś mały
wypad do centrum
albo za miasto
zaczerpnąć
świeżego powietrza
nasycić oko
wiejskim widokiem…
nie w głowie mi Alpy
ani fortepiany
co najwyżej
ten mały
grzebień
wiersza
zanurzony
w twoich
długich
i gęstych
włosach
mistyko…
nigdy nie byłem
w Pekinie